— Czy nie chciałbyś, byśmy umarli razem?
Przeszedł mnie dreszcz jakiś dziwny, który odsłonił mi, że te słowa były może wyrazem tegoż samego niezwykłego jakiegoś uczucia, które przeobraziło twarz jej wówczas tam pod wierzbą po uścisku i milczącem postanowieniu. Ale i na ten raz jeszcze nie umiałem zrozumieć. Pojąłem to jedno tylko, że oboje nas ogarnął rodzaj jakiejś gorączki i że znajdujem się w atmosferze marzeń.
Jakby w marzeniach sennych stała przed nami willa wpół ukryta w zwojach bzów. Cały front jej sielski, wszystkie gzemsy, wszystkie występy muru, wzdłuż rynien nawet, u architrawów, u listew okien, pod belkami balkonów, między fryzami, między wypukłościami, wszystko to pokryły gniazda jaskółcze. Gniazda z gliny, dawne i nowe, nagromadzone obok siebie, jak celki ula, mało pozostawiały wolnego miejsca.
W tych odstępach wolnych i na deszczułkach żaluzyj, na żelaznych balustradach balkonów białe ich ślady tworzyły pokład wapienny. Zamknięty szczelnie i niezamieszkały dom ten żył jednak; żył życiem czynnem, pracowitem, pełnem radości i miłości. Wierne jaskółki otaczały go swemi skrzydły, krzykiem, migotaniem swych piór czarnych, całym swym wdziękiem i czułością bezprzestannie. Kiedy w powietrzu ścigały się gromady lotne, z szybkością strzały rozcinające powietrze, z okrzykami głośnemi to zbliża-
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/149
Wygląd
Ta strona została przepisana.