Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jące się, to oddalające kolejno w mgnienia oka, muskające wierzchołki drzew, unoszące się ku słońcu, niby błyskawica tryskająca od chwili do chwili z białych plam ich piór, niezmęczenie, w gniazdach natomiast i dokoła nich wrzało innego rodzaju znów życie, niemniej jednak gorące. Wśród siedzących na gniazdach jaskółek jedne przez kilka sekund pozostawały zawieszone u otworów, inne podtrzymywały się wzajem podlatując; inne nawpół ukryte w gnieździe, wysuwały widłowate ogonki, drgające i zwinne czarne i białe wśród mułu szarawego; inne niewidzialne dotychczas ulatywały w dal z krzykiem przenikliwym i nikły w oddali. Cały ten ruch radosny i wesoły dokoła domu szczelnie zamkniętego, całe to ożywienie gniazd dokoła naszego dawnego gniazda, sprawiało widok uroczy. pełen wdziąku tak dalece, że mimo tej gorączki, która dręczyła nas oboje, z zajęciem przypatrywaliśmy się temu życiu gwarnemu.
Ja wreszcie przerwałem ten podziw:
— Tu jest klucz, na co czekamy jeszcze?
— O! Tullio, posiedźmy tu jeszcze trochę — błagała jakby z przestrachem.
— Idę otworzyć.
I zbliżyłem się do drzwi; wszedłem po trzech stopniach, które sprawiły na mnie wrażenie stopni ołtarza. W chwili w której zamierzałem już obrócić klucz w zamku z drżeniem pobożnego, co otwiera relikwiarz, poczułem za sobą Julianę,