Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

noc po ślubie, kiedy stopa moja przekroczyła próg małżeńskiej komnaty“... Dwa czy trzy razy ogarnęło mnie dzikie jakieś uniesienie, iście jak napad nagłego obłędu i cudem prawdziwie tylko mogłem się pohamować tak wielką była u mnie potrzeba fizyczna odzyskania na własność tej kobiety. I ją widocznie ogarnęło to pragnienie, bo zatrzymała się, wzdychając:
— O, Boże mój! Tego za wiele!
Zdyszana, z trudnością chwytająca powietrze, pochwyciła moją rękę i położyła ją na swem sercu.
— Posłuchaj — rzekła.
Mniej zajmowało mnie w tej chwili bicie jej serca, niż sprężystość łona, którą poczułem przez materyę sukni, i palce moje instynktownie wygięły się, aby objąć tę krągłość tak dobrze sobie znaną. Dostrzegłem, jak tęczówkę oczu Juliany przysłoniły powieki. Z obawy, by nie zemdlała, podtrzymała ją; potem pociągnąłem, zaniosłem niemal do cyprysów, do ławeczki, na której usiedliśmy, wyczerpani oboje.
Dom wznosił się przed nami, niby wizya senna.
Ona, oparłszy głowę na mojem ramienia, mówiła:
— Ach! Tullio, jakże to okropne! Czy nie sądzisz, że z tego umrzećby można?
I dodała poważnie, głosem, który zdawał się wychodzić gdzieś z głębin duszy: