Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się wszystkie fibry naszych istot. Kiedyśmy wyswobodzili się z uściska, oczy nasze powtórzyły sobie wzajem tęż samą obietnicę upajającą. A jakże dziwne uczucie wyrażała w tej chwili twarz Juliany! Wówczas jednak nie zrozumiałem go. Później dopiero, znacznie później, w czasach, co nastąpiły po owych odwiedzinach pamiętnych, zdołałem wytłomaczyć sobie ten wyraz jej twarzy; kiedy wiedziałem już, że obraz śmierci i obraz rozkoszy równocześnie upajały biedną tę kobietę i że ulegając tęsknocie ciała, uczyniła ślub śmierci. Widzę, jak gdybym teraz jeszcze miał przed oczyma i widzieć będę zawsze tę twarz zagadkową, tajemniczą w cieniu tej wierzby, której długi włos zielony spływał kaskadą na nasze głowy. Pod blaskiem słońca, z pomiędzy długich, zwisających gałązek, o liściu przezroczem, woda ściekała promieniami, która nadawały cieniowi drgania jakieś fantastyczne. Echa zlewały w głuchą monotonię dźwięczne głosy wód spadających. Całe to otoczenie przenosiło gdzieś mój umysł po za obręb świata rzeczywistego...
Skierowaliśmy się ku domowi nic nie mówiąc do siebie. Moje pożądanie stało się tak silne, wizya wydarzeń blizkich porywała duszę moją w wir tak wielkiej radości, pulsacya arteryj stała się tak gwałtowną, że zadawałem sobie w myśli pytanie: „Czy to nie szał? Wszakże nie doznawałem czegoś podobnego w pierwszą nawet