Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy, że jesteś tak kochaną? Czyś marzyła o podobnem szczęściu? To ja, patrz, to ja tak mówię do ciebie; przypatrz się dobrze: to ja... Gdybyś wiedziała, jak mnie samemu wszystko to wydaje się dziwnem! Gdybym mógł ci wypowiedzieć!... Wiem, że cię taką, jak dziś jesteś, nie znam; wiem, że kocham w tobie nie tę dzisiejszą, wiem tylko, że cię odnalazłem. A jednak zdaje mi się, że cię znalazłem przed chwilą dopiero, przed krótką chwilą, kiedyś mi powiedziała: „Tak, więcej jeszcze“... Wszakże tak mi powiedziałaś, nieprawdaż? Trzy tylko słowa... tchnienie... I czuję się niemi odrodzony i tyś odrodzona i oto szczęśliwi jesteśmy, szczęśliwi już na zawsze!
Mówiłem jej wszystko to głosem, który zdał się przychodzić gdzieś zdaleka, przerywanym, nie dającym się określić; jednym z tych głosów, których intonacye, rzekłbyś, wyrywają się same nam na usta, wprost z głębin duszy, nie za pośrednictwem organów cielesnych. A ona, której dotąd płynęły łzy ciche, wybuchnęła teraz głośnem łkaniem.
Gwałtowne, nazbyt gwałtowne były te łkania, nie takie, jak gdy upadamy pod ciężarem radości bezgranicznej, ale takie, jakie bywają wylewem rozpaczy niepocieszonej. Łkała tak gwałtownie, że przez kilka sekund osłupiałem, przejęty zdziwieniem, jakie wywołują zawsze objawy nadzwyczajne, najwyższe paroksyzmy wzruszeń