Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gach niź: słowa. I łzy trysnęły z jej oczu, żłobiąc policzki ściekały aż do ust kurczowo skrzywionych i spadały na pierś drżącą łkaniem.
— Juliano, droga moja, moja jedyna miłości! — zawołałem z dreszczem najwyższego szczęścia, upadając przed nią na kolana.
I otoczyłem ją ramionami, złożyłem głowę na jej łonie, odczuwając w całem ciele to natężenie szalone, jakiem kończy się wszelkie usiłowanie bezpotrzebne okazania jakiemś słowem, czynem, postępkiem, pieszczotą wewnętrznej namiętności nieopisanej. Łzy jej spadały na mi twarz. Gdyby skutek materyalny tych kropel gorących życia wyrównywał był wrażeniu, jakie one wywierały na mnie, musiałbym nosić na skórze mojej piętna niezmazane.
— O! pozwól mi pić je — błagałem.
I uniósłszy się nieco oparłem usta moje na jej powiekach a ręce tymczasem darzyły ją tysiącem pieszczot bez pamięci. Członki moje nabyły giętkości niezwykłej, rodzaju złudnej płynności, która nie dopuszczała mi dostrzedz przeszkody ubioru. Wydawało mi się, że posiadam moc wnikania, ogarniania sobą całej postaci ukochanej.
— Czyś ty marzyła kiedy — mówiłem, czując słony smak na ustach, co przenikał aż do głębi mego serca (później, w dniach, co nastąpiły po owej scenie, dziwiłem się, żem nie poczuł w tych łzach niezwykłej ich goryczy) — czyś ty marzyła