Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ludzkich. Mimowiednie odsunąłem się cokolwiek; natychmiast jednak spostrzegłem jakąś próżnię, która się utworzyła między nią a mną; natychmiast spostrzegłem nietylko, że nie było już teraz między nami wzajemnego oddziaływania fizycznego, ale że również poczucie moralnej łączności gdzieś uleciało od nas w jednej chwili. Byliśmy dwojgiem istot oddzielnych, odrębnych, odosobnionych, stojących na zewnątrz jedno drugiego. Różnica nawet naszego zachowania w tej chwili dowodziła tego rozdziału. Ona skurczona, przyciskając oburącz chustkę do ust, łkała; a każde z tych łkań wstrząsało ją całą, uwydatniając, powiedziałbym, jej wątłość. Ja, nie dotykając jej, klęczałem dotąd jeszcze przed nią, wpatrzony w nią, zdumiały a przecież niesłychanie jasno zapatrujący się na wszystko, co miało dziać się we mnie, niemniej przecież ze zmysłami wytężonemi na pojęcie otaczających przedmiotów. Słyszałem jej szloch i równocześnie świergot jaskółek; miałem dokładną świadomość czasu i miejsca. I te kwiaty, i te wonie, i ta wspaniałość nieruchomej atmosfery i to rozradowanie wiosenne przyrody, roztaczające się dokoła — wszystko to przejmowało mnie lękiem, który wzrastał i wzrastał, w końcu zamieniając się w rodzaj strachu panicznego, w grozę instynktowną a ślepą, wobec której rozum był bezsilnym. I tak jak piorun wypada z kłębu chmur czarnych, tak z pośród tej chaotycznej trwogi trysnęła myśl