Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ło całe życie moje w obrębie murów, zamykających ten ogród. Słowa rwały mi się na usta, niecierpliwe, bez związku, niedające się wypowiedzieć; rozum gubił się w płomiennych błyskach myśli.
Jakie Juliana nie miała odgadnąć, co się dzieje we mnie? Jakże miała mnie. nie zrozumieć? Jakże nie miało serce jej czuć gwałtownej mojej radości?
Spojrzeliśmy na siebie. Widzę jeszcze wyraz niepokoju w jej twarzy, na której błąkał się uśmiech dziwny, nieokreślony. Przemówiła tym głosem stłumionym, słabym, zawsze jakby wahającym się tem osobliwem wahaniem, jakie już zauważyłem w innych okolicznościach, nadającem jej pozór głębokiej usilności powstrzymywania słów, cisnących jej się ciągle na usta a podkładaniem natomiast innych; wyrzekła:
— Przejdźmy się po ogrodzie zanim dom otworzymy. Jakże to dawno nie widziałam go w takim rozkwicie! Kiedy po raz ostatni byliśmy tutaj przed trzema laty, czy przypominasz sobie? było to także w kwietniu, w tygodniu Wielkanocnym...
Niezawodnie chciała zapanować nad swem pomieszaniem, ale to jej się nie udało; niezawodnie chciała powstrzymać wybuch uczucia, ale nie mogła tego dokazać. W tych miejscach pierwsze słowa, które z ust jej własnych wyszły, pierwsze też wywołały cały rój wspomnień. Po kilku