Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zem. Pokochałam tę Marję Bołkońską a także i Piotra Bezukowa.
Usiadłem obok niej na ławce. Zdawało mi się, że nie myślę o niczem, że nie było we mnie żadnej myśli określonej; ale dusza moja czuwała i rozmyślała, Zachodził kontrast widoczny między uczuciami, które rodziły się pod wpływem okoliczności a uczuciami odnoszącemi się do rozmów Fryderyka, do tej książki, której postacie pokochała Juliana. Czas obiegał powoli i przyjemnie, leniwie niemal w tej mgle, rozsypującej się i białawej, w której wiązy potrochu utracały swe kwiecie. Dźwięki fortepianu dochodziły aż do nas, zgłuszone, niewyraźne, dodając oświetleniu jeszcze większego smętku, kołysząc, powiedziałbyś drzemiącą atmosferę.
Zamyślony, nie słuchając już nic więcej, otwarłem tę książkę, przerzucając jej kartki tu i owdzie. Zauważyłem, że w niektórych miejscach kilka kartek było pozakładanych na rogach, jakby na znak pamięci; na innych znów na marginesach były pozaznaczane paznokciem miejsca, obyczajem czytelniczki. To mnie zaciekawiło i z kolei zapragnąłem przeczytać, co ją uderzyło w tej książce; była to ciekawość trwożna nie omal. W scenie z Piotrem Bezukowem i starcem nieznanym, na poczcie w Torżoku, wiele ustępów było zaznaczonych.
„Niechaj wzrok twój duchowy zwróci się ku