Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

milczała. Teraz twoim obowiązkiem milczeć... A szczęście? Ależ szczęście, o którem marzysz, czyliż to ma być szczęście twoje tylko, czy też obojga? Obojga, to rzecz pewna; bo cień jej smutku wystarczyłby na to, aby zaćmić wszystkie twe radości. Przypuszczasz, że skoro ty będziesz zadowolony i jej z tem będzie dobrze; ty, z twą przeszłością bezustannej rozpusty, ona za swą przeszłością bezustannego męczeństwa. Szczęście, o którem marzysz, ma za podwalinę wyłączną obalenie tej przeszłości. Dlaczegóż zatem, jeśli rzeczywiście przestała być czystą, byłoby niepodobieństwem dla ciebie zarzucić zasłonę lab położyć kamień na jej winie tak dobrze, jak na winach twoich? Dlaczego żądając od niej tego, by zapomniała o wszystkiem, nie miałbyś i ty z twojej strony zapomnieć? Dlaczego twierdząc, że sam jesteś nowym zupełnie człowiekiem, całkowicie oswobodzonym od twej przeszłości, nie mógłbyś i na nią zapatrywać się, jako na kobietę nową, inną zupełnie? Taka nierówność byłaby może największą ze wszystkich wyrządzonych jej nie sprawiedliwości... Ale ideał? Ale ideał?.. Moje własne szczęście nie byłoby możliwem inaczej, jak pod warunkiem uznania w Julianie istoty absolutnie wyższej, nieskalanej, godnej wszelkiego uwielbienia i ona również tylko w poczucia we wnętrznem tej swojej wyższości, w świadomość swej wielkości moralnej osobistej, znalazłaby najcenniejszy żywioł własnego swego szczęścia. Nie