Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dusza moja czuła tak wielką potrzebę ukołysania się złudzeniami, potrzebę wiary i nadziei! Święta dłoń matki mojej, co położyła się z pieszczotą na włosach Juliany, otoczyła napowrót aureolą tę głowę. Na podstawie jednej z tych omyłek serca, tak częstych w okresach słabości, kiedy zobaczyłem obie te kobiety, żyjące jednakiem życiem, w takiej zgodzie serdecznej, pomieszałem z sobą obie te postacie, obie spłynęły w moich oczach w jednym promiennym kręgu czystości.
Dziś jednak drobny wypadek, proste nazwisko, wyczytane przypadkiem w dzienniku, obudzenia się jakiegoś mętnego wspomnienia, wystarczyły, by mnie wzburzyć, przerazić do głębi, by otworzyć pod memi stopami przepaść; i nie śmiałem oto zmierzyć głębokości jej śmiałem spojrzeniem, bo powstrzymywało mnie w tem śnione marzenia o szczęściu, pochwyciwszy wpół odciągało mnie ono od przepaści, uczepiwszy się uparcie. Naprzód chwiałem się pośród niepokoju niejasnego, nieokreślonego jeszcze, przeświecanego chwilami tylko przez błyski przejmujące mnie przerażeniem.
„Być może, że nie jest już czystą. A w takim razie co?... Filip Arborio czy kto inny?.. Kto to wie? Gdybym był pewny jej winy, czy mógłbym jej przebaczyć?... Jakiej winy? Zkąd przebaczać? Nie masz zgoła prawa sądzić ją; nie masz prawa zabierać głosu w tej sprawie. Zbyt długo ona