Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej może nie widzą. Czy to wino? Czy krew? Tak, mój panie, jest jedno i drugie.
Baptysta oślepł panie zupełnie. Pewnej nocy, kiedyśmy szli razem, stanął pod latarnią gazową i rzekł, obmacując się po brzuchu:
— Widzisz ty, jaki spuchnięty?
Ujął mię potem za rękę, ażeby mi dać wyczuć swoją puchlinę i dodał z niepokojem w głosie:
— Co to może być? Od wielu tygodni był w takim stanie i nie powiedział nikomu o swojej chorobie.
W kilka dni później udałem się z nim do szpitala, ażeby go poddać zbadaniu lekarzy. Była to puchlina a raczej cała grupa obrzmień, które się niezwykle prędko powiększały. Można było spróbować operacyi, Baptysta się jednak wzbraniał, jakkolwiek na śmierć bynajmniej nie był zrezygnowany.
Włóczył się jeszcze parę miesięcy ze swoją chorobą, w końcu jednak musiał się położyć do łóżka, z którego już nie wstał.

Co za powolna, co za szkaradna śmierć! Agentka umieściła nieszczęśliwego w pewnego rodzaju komórce na stare graty, w ciemnej, du-

— 94 —