Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ktoś, co ma zamiar przyznać się do zbrodni. Ale się nie przyznał do niczego. Wstał z trudnością, nie wypowiedziawszy słowa. I po raz drugi zobaczyłem grzech, wypisany na jego twarzy. Uczułem w sobie gniew niepohamowany. „Bezwątpienia — myślałem — ma zegarek w kieszeni. Zmuszę go do przyznania się do winy, do oddania skradzionego dobra, do skruchy. Muszę go zobaczyć roniącego łzy skruchy“. Ale nie miałem siły.
— Chodźmy — powiedziałem.
Wyszliśmy. Powoli postępował za mną zbrodniarz po schodach, trzymając się poręczy. Jakże biedny! Jak smutny!
Kiedyśmy się znaleźli na ulicy, zapytał mię z cicha, zaledwo dosłyszalnie:
— Więc ty myślisz, że to ja wziąłem?
— Nie, nie — odpowiedziałem. — Nie mówmy już o tem.
Po chwili dodałem:
— Przykro mi, bo to była pamiątka po ojcu.
Zauważyłem, że zrobił ruch, jakby miał zamiar wyciągnąć coś z kieszeni. Ale się rozmyślił. Szliśmy dalej.

Trochę później odezwał się prawie zuchwale:

— 64 —