Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi z czerwonemi firankami, przez które przebijało światło z wewnątrz, odezwał się nagle, natarczywym tonem:
— Możebyśmy wstąpili na szklaneczkę?
Przystanął i trzymał mię przed drzwiami w czerwonawym odblasku, padającym na ulicę. Czułem, że drży, a przy świetle mogłem także zobaczyć przez okulary jego biedne, zaognione oczy.
Odpowiedziałem:
— Dobrze. Wstąpmy.
Weszliśmy do knajpy. Nieliczni goście, którzy tam byli, siedzieli razem w jednej grupie i grali w karty. Usiedliśmy w kącie. Canale zawołał:
— Litr czerwonego.
Zdawało się, że dostał nagle chrypki. Nalał wino do szklanek drżącą ręką, jak paralityk. Jednem pociągnięciem wypróżnił szklankę i, obcierając usta, nalał sobie drugą. Postawił potem flaszkę na stole, uśmiechnął się i przyznał się otwarcie:
— Trzy dni już nie piłem.
— Trzy dni?

— Tak, trzy dni. Nie mam ani centesima.

— 52 —