Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i sprawiał, że włosy od korzonków, aż do kończyn stawały mi na głowie.
Powtórzyłem:
— Pozwól mi rozebrać się i położyć do łóżka.
Odpowiedział:
— Nie, zostanę w ubraniu.
Ani jego głos zmieniony, ani żadne inne, chociażby najboleśniejsze słowa nie były w stanie zatrzeć w moich myślach jego prostego a strasznego pytania: „Co będziesz robił?“
„Co będziesz robił? Co będziesz robił?“
Wszelkie działanie było dla mnie nie do pojęcia. Niepodobna mi było powziąć jakiegoś planu, jakiegoś postanowienia, obmyśleć jakiś atak czy obronę. Czas uchodził, nic się nie działo. Powinienem był wezwać do Cira lekarza; ale czy pozwoliłby mi Ciro odejść. A gdyby pozwolił, to musiałbym go zostawić samego. Mogłem spotkać na schodach Wanzera. Co potem? Albo Wanzer mógł przyjść podczas mojej nieobecności. A potem?

Według wyrażonego przez Cira zdania miałem nie dopuścić Wanzera do domu, miałem mu coś powiedzieć, coś zrobić. Mogłem więc

— 117 —