Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojemi oczyma, a w mózgu moim przesuwały się z błyskawiczną szybkością dziwne, niedorzeczne, bez żadnego związku myśli. Przystanąłem na chwilę na schodach, bo mi się zdawało, że jestem bliskim szaleństwa. Ale nic mi się nie stało. Słyszałem wyraźnie śmiech Ginevry; słyszałem hałas, jaki robili lokatorowie nad nami. Zapaliłem zapałkę i zeszedłem na dół.
W chwili gdy już miałem wyjść z bramy na ulicę, usłyszałem wzywający mię głos Cira. Nie było to złudzenie, słyszałem rzeczywiście wołanie, tak samo jak słyszałem śmiech i hałas na górze. Zawróciłem, z nieprawdopodobną lekkością przebiegłem schody.
— Już z powrotem? — zawołała Ginevra, widząc mnie wchodzącego.
Byłem tak bez tchu, że nie mogłem w pierwszej chwili przemówić. W końcu wyjąkałem:
— Nie mogę... Muszę iść do mego pokoju... Niedobrze mi...
I pospieszyłem do syna.
— Wołałeś mnie? — zapytałem, skoro tylko drzwi otworzyłem.

Siedział na łóżku i zdawało się, że nadsłuchuje.

— 106 —