Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skaleczyłeś się przy jakimś upadku? Dlaczegóż to kłamstwo? Któż jest ten człowiek co cię tak naznaczył?
Przymrużył jednak oczy i milczał.
Ginevra mówiła dalej:
— Spotkałam go dziś rano. Poznał mię zaraz. Ja go nie poznałam w pierwszej chwili, bo zapuścił brodę. Nic o nas nie wiedział. Mówił mi, że cię już od paru dni szuka. Chce się z tobą zobaczyć, ten dobry przyjaciel. Poszczęściło mu się widać w Ameryce, sądząc przynajmniej z jego wyglądu...
Mówiąc, spoglądała ciągle na mnie i uśmiechała się swoim niedającym się określić uśmiechem. Od czasu do czasu spotykałem się ze wzrokiem Cira i czułem, że on czuje, że cierpię.
Po chwili dorzuciła Ginevra:
— Przyjdzie tu dziś. Lada chwila tu będzie.

Na dworze lał deszcz, jak z cebra. Doznawałem jednak uczucia, jakby ten nieustanny, monotonny szum nie pochodził z zewnątrz, tylko, jakby się odbywał we mnie, jakbym zażył wielką dozę morfiny. I naraz utraciłem poczucie rzeczywistości, opanowała mię ta dziwna atmosfera, o której panu już mówiłem; miałem znów w głębi

Dzwony.7
— 97 —