Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeznaczenie! — Dziesięć lat upłynęło, dziesięć lat rozpaczliwego życia, tysiąc lat piekielnych katuszy. Pewnego wieczora przy stole powiedziała mi Ginevra niespodziewanie w obecności Cira:
— Wiesz, Wanzer wrócił.
Nie zbladłem, z pewnością nie. Bo, widzi pan, kolor mojej twarzy nie zmienia się oddawna, śmierć jej nawet nie zmieni i taką, jak jest, wezmę już ze sobą pod ziemię. Ale przypominam sobie, że nie byłem w stanie poruszyć językiem, ażeby chociaż jedno słowo powiedzieć.
Patrzyła na mnie swoim przeszywającym wzrokiem, który mię zawsze strachem przejmował, jak tchórza widok nabitej broni. Zauważyłem, że obserwuje moje czoło, moją bliznę. I uśmiechała się wyzywającym, ironicznym uśmiechem. I rzekła, nie spuszczając oczu z blizny, z zamiarem wyrządzenia mi przykrości:
— Zapomniałeś o Wanzerze? Zostawił ci przecie na czole taką ładną pamiątkę.
Wówczas i Ciro także utkwił swój wzrok w mojej bliźnie i wyczytałem w jego oczach pytania, z któremi mógł zwrócić się do mnie:

— Jakto, opowiadałeś mi przecie nieraz, że

— 96 —