Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojej duszy uczucie, że przeżywam coś, co już kiedyś przeżyłem. Rozumie pan? Zdawało mi się, że biorę udział w nieuchronnem powtórzeniu całego szeregu wypadków, które się już wydarzyły. Czy słowa Ginevry były nowe? Czy ten niepokój oczekiwania był nowy? Czy to przykre uczucie, którego przyczyną były oczy mego syna, zwracające się zbyt często na moje czoło, na moją przeklętą bliznę, było nowe? Nic, nic z tego wszystkiego nie było nowego.
Siedzieliśmy wszyscy troje przy stole w milczeniu. Na twarzy Cira odbijał się niezwykły niepokój. Było coś szczególnego w tem milczeniu: coś głębokiego i ciemnego, z czego nie umiałem sobie zdać sprawy.
Naraz rozległ się odgłos dzwonka.
Spojrzeliśmy po sobie, ja i mój syn. Ginevra rzekła do mnie:
— Wanzer. Idź, otwórz.
Poszedłem i otworzyłem. Członki moje spełniły tę czynność, ale woli ku temu nie było we mnie.
Wanzer wszedł.

Czy mam panu tę scenę opisywać, powtarzać jego słowa? W tem, co on mówił, co robił,

— 98 —