Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nalnie wypuszcza z ręki kilka listków sałaty, które czepiają się brzegów ścierki, służącej Kaśce za fartuch. Jakto? mianoby ją oddalić dla tak drobnego powodu? Żal zalewa jej serce: ta cała brudna i ciemna kuchenka wydaje się jej dobrą przyjaciółką, którą porzucićby kazano. Przytem, głos Jana, głos donośny, czysty, wpada przez otwarte okienko i przypomina Kaśce całą postać stróża, pełną teraz dla niej nieokreślonej, przyciągającej siły. Julja opuszcza kuchnię, pozostawiając Kaśkę pod wrażeniem swych słów ostatnich. Jest pewną, że Kaśka się namyśli, tak jak i inne dziewczęta. Julja nie myśli przecież skrupulatnie odbierać centów, ukradzionych przez Kaśkę w mieście. Ot, po prostu weźmie, co jej Kaśka wieczorem, ścieląc łóżko, pod poduszkę wsunie. Gdy pani wyszła z kuchni, Kaśka postała jeszcze chwilę koło stołu, z rękami opuszczonemi, z głową zwieszoną na piersi. Poczem, ciężko wzdychając, zabrała się do siekania mięsa i dzielenia na drobne, podłużne kupki. Włoszczyzna w maluchnej wiązeczce, kilkanaście rozsypanych kartofli, ćwierć funta żółtawego solonego masła, zalewającego feljeton jakiegoś brukowego pisemka, i trochę mąki w sinawym, papierowym woreczku — oto były te wiktuały, na których okradać miała pana i tem samem uszczuplać jeszcze zbyt skromną ilość pożywienia.
O nią nie chodziło. Miły Boże! ona przecież żywiła się czembądź i marcepanów nie potrzebowała, ale jakże poda na stół potrawy, które i tak wyglądają „mizernie?“ Nie, doprawdy, Kaśka czuje się bardzo nieszczęśliwą. Na myśl opuszczenia służby, łzy się jej cisną do oczów. Jakto? ona musiałaby odchodzić teraz, kiedy żyje z Janem w takiej pięknej zgodzie, a nawet za pięć dni mają iść razem na spacer? Kaśka czuje, że gdy wyprowadzi się z kamienicy, skończy się wszystko i ona więcej go nie zobaczy. I z rozpaczą sieka tępym tasakiem mięso, rozpłaszczające się krwawą masą na powierzchni zczerniałej stolnicy. Poczem sięga po mały garnuszek, w którym moczy się trochę komyśnego chleba, i wyjmuje, chcąc pomieszać go z mięsem. Mają być z tego zrazy — jedzenie niewikwintne; ale oszczędza się mięsa, bo z chlebem nawpół zmięszane. Kaśka zamyśla