Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kaśka stoi nieruchoma, zasłuchana w głos Julji, rozlewający się pod niskim sufitem kuchenki.
Jakto? więc pani sama doradza jej kradzież? bo, bądź-co-bądź, rzecz taka jest kradzieżą. Siódme przykazanie mówi przecież: „nie kradnij“. W głowie Kaśki powstaje zamęt nieokreślony. Słowa Julji mięszają się w jeden szmer, z którego nic odróżnić nie może. Rozumie przecież treść i wie, że pani żąda od niej nowego kłamstwa, nowej zdrożności.
Nie! ona do tego ręki nie przyłoży.
I z wielkim szacunkiem, lecz dość stanowczym głosem opiera się żądaniu Julji. Nie tłumaczy się, nie dowodzi, odmawia tylko stanowczo i prostemi słowy broni się od zarzutu nieposłuszeństwa.
— Pan będzie się gniewał, ja nie mogę, pan mnie posądzi, świadectwo złe napisze; zresztą, to nie można, to....
Urywa nagle.
Na ustach ma słowa: „to grzech ciężki“, lecz w tym domu, gdzie imię Boskie, niewymawiane nigdy, zda się nie istnieć nawet, zdrowy chłopski rozum Kaśki uznaje ten argument za zbyteczny. Wie, że Julja się nie przestraszy gniewu Boskiego, a prędzej chyba podziała na nią obawa przed mężem.
Lecz Julja zaczęła w uporze głupiej i źle wychowanej kobiety, trwa ciągle przy swojem, podnosząc głos i ożywiając się stopniowo.
Kobieta ta daje znaki życia jedynie tylko wobec występku, czy to mającego wszelkie pozory zbrodni, czy też drobnego dziecinnego grzeszku. W żyłach swych widocznie ma jakąś cząstkę zepsutej krwi, która odżywia się w atmosferze kłamstwa. Chwyta zręcznie proste napozór a w gruncie, przewrotne argumenty, którymi popiera swe twierdzenie, trafiając dobrze w umysł Kaśki, do której poziomu inteligentnego zniża się bezwiednie w tej trywjalnej żądzy dostania drobnej, nędznej sumy.
— Zresztą — kończy powoli, nie patrząc w twarz Kaśki, — rób jak chcesz, moje dziecko, ale będę musiała się postarać o inną dziewczynę, chętniejszą i bardziej do mnie przywiązaną.
Kaśka doznaje nagle dziwnego olśnienia. Machi-