Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oto orzeł z łańcuchem u nóg i kulą ołowianą.
Nie wiem, dlaczego — ale mam to uczucie, że znalazł się w tłumiącem go usposobieniu, które zwalczyć musi.
I zapłakałbym z nim.
Widzę go tam w dole, w jego stronach rodzinnych, z nogami ugrzęzłemi w glebie nie obsianej, z oczami, z których bije cała rozpacz lotnika, zwróconemi ku wierzchowi aeroplanu „Vulture“.

„Za dwa lub trzy dni wrócę do Cominy. W drodze zatrzymałem się w Wenecyi, aby cię uścisnąć.“
„A czy na nowo udział brać możesz we wojnie?“
„Jeszcze nie. Ale narazie komendę mieć będę na polu lotniczem. A ty?“
Wyobrażam sobie, jak ogląda swego „Vultura“. A ja jestem przy ujściu mojej rzeki, w pół ciała tkwię w piasku mojej rzeki; i matka moja tam jest, przykucnęła, jakby korzenie zapuściła, jakby się uczepiła, aby unieść wszystkie nieszczęścia swoich ludzi i swoich stron rodzinnych.
Matko moja, z jakiej to ciemności odrodzić się muszę?
Nieruchome jej oczy nie mają odpowiedzi. Pochylone jej czoło tak mi gdzieś dalekie, jak śnieg ostatni Maielli, sklepiącej się tam na południu na kształt piersi matczynej.

Wyczerpany jestem, jakbym znowu miał dwie rany w głowie i jakby kołysząc się w dół zwisała z pokładu drgającego aeroplanu.
Wiem, że znowu przytomność tracę i zwalczam majaczenie.
Spragniony jestem. Cały jestem pragnieniem