Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dla mnie wydzwaniają tylko pożegnanie, rozstanie, rozdział, rezygnacyę, wyrok.
Unoszą ze sobą wszystko, co miłego dla mnie zrodzićby się jeszcze we mnie mogło, wszystko, co we mnie podobieństwo jakieś miałoby do utajonego dobra.
Zapadam w sen a dźwięki dzwonów wyrywają mi go i rozwiewają.
Uwięznę w jakiejś nadzieji a dźwięki dzwonów odbiorą ją i zniszczą.
„Zrobię to!“
”Nie zrobisz.“
„To mi się uda.“
„Nie uda.“
„Wzmogę się na nową, siłę, wolę i odwagę.“
„Mylisz się, łudzisz. Baśń twoja skończyła się.“
„To chciałbym umrzeć.“
„Umrzesz, żyjąc.“
I oto dźwięk jednostajny bez końca stąpa po smutku moim, wydłuża go, jak wałkarz ciasto wałkuje, jak forma wyciska cegły.
Teraz w łóżku tem obciosany jestem na duszy i na ciele. Nie nam już pogłębień na ciele — nie nam już wypukłości. Nie mam dnia wczorajszego, nie mam jutra. Umieram żywy.

Śniło mi się, że zwinąłem ciało moje, jak płaszcz bezbarwny.
Potem śniło mi się, żem je odwinął i powiesił na gwoździu sterczącym ze ściany bez koloru.

Zasypiając dziś rano czułem, jak przez palce moje przelewały się nici złote, które uprządł Tycyan w uzewnętrznieniu świętej miłości i w stroju miłości ziemskiej.