Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sen dokoła mnie jest głęboki, twardy, niewzruszalny.
Szał zamknięty jest w mojem czole, jak w ampułce. Kiedy wykrzykuję, poruszona szczęka potrząsa bólem moim w oku.
Podniesiona głowa opada na wznak. Cisza nie ma już snu muzyki; zwartą jest, nieruchomą, wroga.
Oczekuję dzwonów na Anioł Pański, jak zbawienia.
Odrazu słyszę coś podobnego do słabego delekiego piania koguta, nie oo krzyku pobudziciela, ale do krzyku więźnia, nad jakimś kanałem cuchnącym, w jakiemś podwórzu brudnem, oświetlonem jeszcze przez latarnię fioletową.

ALEKSANDER SKRIABIN.
Pięćdziesiąt dzieci nas było, pięćdziesiąt
szalonego lotu spadkobierców,
synów morskich Syren i Ikara
a Dedala z labiryntu wnuków,
urodzonych w grotach zielonawych
morza Ikaryjskiego, w komnatach
w głębiach wód mieszkających śpiewaczek
a spłodzonych w rozkoszy zmysłowej
bohatera, odzianego w skrzydła,
co przemienił się w ducha otchłani.

Z purpurowych wirów morskich krtani
wynurzyliśmy się ku jutrzence,
na wybrzeżu wysepki zdziczałej;
w opuszczonym kręgu skał samotnych.
Z piór otrzęśliśmy sól morskiej toni
i suszyliśmy je o południu,
skrzydła rozpościerając na próbę,
wyciągając ramiona do góry