Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ku błękitom rozpiętego nieba,
jakby w stronę piersi macierzyńskiej.
——————————

Skrzydło uderzało tu o skrzydło
w tym kamieniołomie na zbyt ciasnym.
Brat przy każdem uderzeniu łamał
bratu swemu pióra jego skrzydeł,
Serca tak zatęskniły do wyżyn,
jak przy wzlocie lekkie ptaków skrzydła.
Na stóp końcach wygięły się nogi;
stóp końcami staliśmy na skałach,
reszta, która w nas tu była, ciała
wychowanków modrej fały morskiej
żądzą, lotu dążyła do nieba
——————————

Wtem słyszymy głosy trąb wojennych
i tłumimy wszelkie szmery głośne,
nadsłuchując ku nad morskiej skale,
czy nie zjawi się nagle bohater,
nas uwolnić z więzienia?
On, co się na wieki w toń zanurzył,
czy się nie zlituje nad smutkami
tylu młodych serc niedoświadczonych?
Lecz wydłużył się cień ponad nami,
odwróciliśmy się i krzyknęli,
spostrzegając wroga tam pod niebem.
——————————

Olbrzym był i wydawał się cały
szczęką, pięścią ku nam wyciągniętą,
straszną jakąś tylko bez słów paszczą,
a olbrzymim potrząsał toporem,