Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skrjabina[1] muska mi po czole, które wydaje mi się lekkiem i przejrzystem, jak przyłbica szklana u hełmu żelaznego.
Cała głowa ciąży mi, zagłębiona w podusce. Na głowie mej noszę uzbrojenie, które żołnierze nazywali hełmem ochronnym. Ale czoło moje jest ze szkła, pełne skaz i baniek, gorące, jak puhar świeżo wydęty przez hutnika.
Jest to jedyna część mego ciała bezsennego ponad bandażem, lekko oświetlonem.
Preludyum Skrjabina jest ciemnego koloru mieniącego się fioletem jak materya z mory, która fałdy odwija w przewiewie wiatru wieczornego. —
Przypomina mi złowrogą zasłonę falującą w mojem oku zranionem, która w zwierciedle widzieć mi dała tylko blady wierzch łysego mego czoła.
Godziny mijają. Muzyka jest jak sen ciszy.
Nie śpię, a życie przecież obniża się we mnie, jak fala w odpływie morza. Puls słabo bije. Ręka, na piersi złożona nie czuje uderzenia serca.
Muzyka oddala się, a potem wraca, odmieniając zabarwienie, jak fala pod różnobarwnym zmierzchem.
Zieleń, fiolet i ciemny lazur są kolorami tej nocy.
Nagle widzę gwiazdy, gwiazdy o zrównaniu dnia z nocą, wielkie, jak ich odbicie w wodzie.
Potem czuję jutrzenkę przed oknem. Oparła się łokciami o framugę, wydłużyła oczy swoje aż do skroni, gdzie włosy się zapuszczają.
Odważam się zwrócić ku niej trochę moje lica, Rozpaczliwie pożądam tchnienia.

Ale niema nikogo, coby otworzył okno. Dom śpi, mury śpią.

  1. Znany kompozytor rosyjski.