Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wreszcie późną nocą list był już gotów. Leżał pod lampą, na stole, tuż obok szklanki herbaty i napoczętego rogalika. Łudząco przypominał listy ze Lwowa. Ten sam adres, ta sama marka, przylepiona ukośnie na rogu koperty.
Jedenasta wybiła na kościele Panny Marji i dźwięki zegara jęcząc przeleciały po nad miastem. Pan Winklewski powstał, podszedł do okna i patrzył długo na ciemną przestrzeń dziedzińca. Na samym dole majaczyła latarenka, przybita nad izdebką stróża. Pod nią czerniała postać skurczonego stróża. Serce pana Winklewskiego rwało się teraz ku tej nieznajomej, która zapewne samotna zalewała się łzami. Wczoraj była tak blada, że zdawała się nie mieć kropli krwi w swych żyłach. Lecz minie to niedługo. Pan Winklewski zażąda urlopu, wywiezie ją w góry i tam odżywi, wzmocni i uspokoi. Przyjdzie znów do siebie, nabierze rumieńców i siły i co niedziela będzie z nim chodzić po plantach pod piękną jedwabną parasolką. Wszystko dla niej zrobi pan Winklewski, wszystko jej odda, wszystko poświęci. Lata całe wyczekiwał na pojawienie się w swej duszy takiej istoty — przyszła smutna i udręczona, a on pragnął wywołać uśmiech zadowolenia na jej usta. Uczucie radości przepełniało jego serce. Kochał siebie samego za to, że zdobył się na odważny krok napisania listu.
Przyszłość zaczynała się doń uśmie-