Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy wracał do domu z biura, szeptał te słowa sam do siebie, cisnąc swe ręce do piersi. Wyglądał jak warjat i ludzie się za nim oglądali. On szedł prosto do swojego mieszkania i tam już głośno wypowiadał snujące mu się tak uparcie po głowie myśli.
I nagle jednej nocy porwał się z łóżka, cały oblany potem. Przemknęła mu bowiem myśl napisania listu do niej, do tej Zofji M., do której tak długo i tak często tamten pisał. I myśl ta dojrzewać zaczęła szybko, gorączkowo rozwijać się, popychać do działania...
Rankiem już pan Winklewski był zdecydowany. Tak jest, napisze list, popełni krok heroiczny, krok śmiały, lecz mogący wygrać wielki los tą śmiałością. Ona list przeczyta i nie pogniewa się. Pogniewać się nie może. Za co? Wszakże on w liście tym powie wszystko, co przez tak długi czas dławi w sobie, w swem sercu na dnie swej duszy. Kupi taki sam papier angielski, na jakim pisał tamten, i postara się naśladować jego charakter na kopercie. Wbiły mu się dobrze w pamięć te litery pewne, śmiałe, okrutne — pisywane widocznie ręką człowieka, który szedł przed siebie, nie oglądając się na nic i na nikogo.
Cały dzień p. Winklewski pisał bruljony, pisał i darł je pracowicie na szczątki. Tego dnia Zofja M. nie zjawiła się wcale. Lecz pan Winklewski zajęty cały swym listem, nie odczuł jej nieobecności.