Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy niema dla mnie listu?
Na jej widok pan Winklewski zadrżał cały, tak bardzo uczuł się szczęśliwy. Zapomniał o posłańcu, o śledzeniu jej, o wszystkiem. Widział tylko «ją» przed sobą i to «ją» widocznie już opuszczoną i zapomnianą przez «tamtego». I nawet go to nie raziło, że, zapominając o swej godności kobiecej, tak żebrała o te listy, których «on» jej przysyłać nie chciał. Czuł tylko teraz litość nad nią i jak najsłodszym i najmilszym głosem oznajmił jej, że listu niema. Chciał dodać jeszcze kilka słów, lecz nie śmiał. Lękał się szczególnie w takiej chwili obrazić ją czemkolwiek. I tak przeszło długie dwa tygodnie, w czasie których widywali się codziennie znów, jak dwa automaty, nakręcone na jedną i tę samą nutę. Ona już nie krępowała się żadnemi względami, przychodziła codziennie, stawała u kratek jak cień pokorny i żebrzący i odchodziła równie cicho i pokornie po to, aby nazajutrz pojawić się znowu. On — pokochał ją teraz sto razy silniej w tem nieszczęściu i opuszczeniu i gdy patrzył na jej twarz pobladłą, ogarniało go dziwne rozrzewnienie, jakaś tkliwość silniejszej dla słabszej istoty.
Całą duszą pragnął porwać ręce tej kobiety, przycisnąć je do piersi i prosić, aby przestała się smucić, przestała błagać o miłosierdzie człowieka, który nie chciał kochać jej dłużej, lecz pozwoliła mu otoczyć się opieką, względnym dobrobytem i najtkliwszą miłością.