Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzinie i głucho. Wogóle pod wieczór ruch ustawał, przenosił się na główną pocztę, a do tej odległej filji, mieszczącej się na dziedzińcu brudnej kamienicy, rzadko kto zaglądał. Pan Winklewski nie miał wiele do czynienia i w tej chwili melancholijnie przerzucał kartki drugiego tomu «Bez dogmatu», którego dokończyć nie był w stanie. Był to bowiem typ prostego romantyka, który nawet w zaduchu pocztowej izby pozostał nim i snuł swoje marzenia, jak dziewczyna przędziwo na kołowrotku. Był biedny i z trudem dobił się stanowiska; był sam jeden, jadał w podrzędnych restauracjach i mieszkał na ulicy św. Anny w malutkim pokoiku, do którego wchodziło się po schodach, naśladujących drabinę.
Nauczył się gotować sobie herbatę na maszynce i przyszywać guziki. Miał nawet rodzaj damskiej neseserki, gdzie były igły i naparstek, na który spoglądał z pewnym rodzajem czci i przestrachu. Wszystko, czego użytku nie rozumiał, nabawiało go takim przestrachem, połączonym z uwielbieniem. Dla tej więc przyczyny czytał teraz «Bez dogmatu» i spoglądał na kartki tej książki z tym samym wyrazem, z jakim patrzył na srebrne denko naparstka, świecące na błękitnem dnie neseserki.