Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ZOFJA M.
SZKIC
PRZEZ
Gabrjelę Zapolską.

Zmrok już zalegał izbę pocztową i po za kratkami głowy urzędników majaczyły jakby skąpane w ciemni. W głębi, na żółtej ścianie, spękanej i w kątach pokrytej płachtami pajęczyn, zaczerniła się nagle sylwetka mężczyzny, odzianego w zbyt szerokie palto. Mężczyzna wyciągnął rękę — szkło szczęknęło i zaświecił żółty, chorowity ogieniek, który szybko pokryła mleczna bania klosza. I druga, trzecia, czwarta lampa zaświeciła z kolei, a teraz całe wnętrze oddziału pocztowego rozjaśniło się powoli.
Na stołach tu i owdzie, pośród stosów papierów, pojawiły się lampy, rzucające białe kręgi światła. Urzędnicy powstawali z miejsc, zapalali u lamp papierosy. Jeden z nich w głębi u półek przeglądał dużą zapyloną książkę, drugi obok niego scyzorykiem obcinał paznogcie.
W samym kącie izby, na prawo, w oddziale przeznaczonym na listy i przesyłki poste-restante, siedział pan Winklewski i niespokojnie spoglądał na kratki, przed któremi pusto było o tej go-