Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a panu Winklewskiemu nagle chodzić o to zaczęło, aby jak najprędzej napotkać rozjaśniony wzrok młodej dziewczyny i posłyszeć owo ciche a tak proste:
— Dziękuję!
I tylko dni te liczyć się zaczynały teraz w życiu c.-k. urzędnika. Inne biegły szarą koleją bezbarwne i niewyraźne. Z początku owo zainteresowanie się żywsze jedną ze swych odbiorczyń pan Winklewski kładł na karb chwilowego rozdrażnienia, lecz powoli ta cicha postać w piaskowym żakieciku zaczynała uosabiać dlań wdzięk całej kobiecości, wdzięk, dla którego miał przez czas tyle nagromadzonej czci, pragnień i miłości. Czekał na jej pojawienie się dawno i ot — w dniu wiosennym zjawiła mu się u progu pocztowej izby drobna, mała, — wcale nie wyniosła i królewska, lecz jakaś pokorna, zgnębiona i widocznie zostająca w jarzmie serdecznego uczucia dla innego człowieka.
Lecz to jeszcze nie zatruwało chwil pana Winklewskiego.
On cały oddawał się tylko słodkiemu uczuciu idealnej miłości, która budziła się w jego sercu. Kochał dopiero, ale jeszcze nie pragnął być kochanym. Było w tem wiele z uczucia żaka szkolnego, zakochanego w guwernantce swej siostry. Widzieć, słyszeć — wystarczało. I ztąd pan Winklewski z niecierpliwością wyczekiwał pojawienia się listu ze Lwowa.