Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lękał się, czy przyjdzie — czy nie będzie potrzebował dać odmownej odpowiedzi i zmartwić i tak zwykle smutne oczy młodej kobiety. Raz jeden — list się spóźnił o dzień jeden. Na zapytanie: «Czy niema do mnie listu?» — pan Winklewski uczynił ruch przeczący, i kobieta odeszła od kratek, nie spojrzawszy na niego, bez słowa «dziękuję», na które przecież czekał cztery dni. Nazajutrz — list przyszedł, lecz Zofja M. nie pojawiła się na poczcie. Przyszła dopiero następnego dnia i w ręku trzymała teczkę, na której pan Winklewski dostrzegł wypisany złotemi literami napis: Musik.
Dał jej list, spojrzała na niego wdzięcznie i powiedziała: «dziękuję».
Chciał jej powiedzieć: «widocznie był zapóźno wrzucony na pocztę» — lecz lękał się obrazić i niewczesnem zaczęciem rozmowy spłoszyć ją...
Wogóle robiła na niego wrażenie jakiegoś ptaszka, który z wiosną przyfrunął doń po ziarno i kilka kropel ożywczego napoju.
Podawał mu więc to ziarno w formie listu i szczęśliwy był, że sprawia radość choć chwilową, uspokojenie, nadzieję.
Takiego dnia i on szedł do domu weselszy, uśmiechnięty, a przechodząc koło kościoła Panny Marji, szukał gołębi, tulących się już o zachodzie do szarych sztukateryj kościelnych. Kupił sobie duży pęk sasanek, lecz przyszedłszy do domu, gdy włożył kwiaty w szklankę, uczuł nagle jakieś uczucie pustki i osamotnienia.