Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zniknęła we drzwiach, pozostawiając nas samych.
Władzia przeszła z rotundy do salonu i stanęła przy stole, zarzuconym rycinami. Machinalnie przerzucała ozdobne wydanie Schillera — znać myśl jej była gdzieindziej.
Podszedłem do niej i stanąłem po drugiej stronie stołu.
Blask lampy padał na jej twarz wybladłą i oświecał dokładnie szczupłą i nędzną jej postać.
— Panno Władysławo! — zacząłem — dlaczego wstydziłaś się do tej chwili swej pracy? Dlaczego pokątnie, i kryjąc się, zarabiasz na chleb dla siebie i dla matki? Czy nie chcesz przyznać się, że żyjecie z pracy rąk twoich?
Ona spojrzała na mnie i nagle zarumieniła się, jakby pod wpływem wielkiego zawstydzenia.
— Prawda, kryłam się z mą pracą... — odpowiedziała mi niepewnym głosem — ale w świecie, w którym bywam, nie pracuje nikt! Wszyscy się tylko bawią! Pracę pozostawiają motłochowi. Jakże pan chcesz, ażebym głośno i otwarcie przyznała się, że kleję po nocach listki i kwiaty, któremi te panie później przystrajają swe suknie? Jestem już i tak parją salonów... czemże wtedy się sta-