Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ceglaste plamy wybiegły jej na policzki. Zwijała teraz drobne, maluchne bukieciki, takie, jakiemi obecnie elegantki przystrajają dół balowych sukien.
Usiadłem przy niej i wziąłem jeden pączek w rękę. Kwiaty były doskonale wykonane, naturalne, niektóre trochę nadwiędłe, jakby w atmosferze balowej. Na ciemnej zieleni mchu odbijały wdzięcznie blado-różowe i purpurowe pączki.
Pochyliłem się ku Władzi i spytałem:
— Więc to do kościoła ta pilna i piękna praca? Na jutro?
— Tak, na jutro! — odpowiedziała, spojrzawszy mi w oczy. — Robota musi być skończona dziś, bo to... na jutro.
Spuściła znów głowę i kwiaty pilnie zwijać poczęła.
Hrabina tymczasem przyniosła wielkie pudło, takie, jakich zwykle używają w magazynach, i kilka arkuszy bibułki. Wspólnie ułożyliśmy kwiaty, pokrywając je lekko bibułką i przykrywając wiekiem pudełka.
Skończywszy tę czynność, zadzwoniła na służącego i kazała zawołać dorożkę, poczem poszła się ubierać.
Pozostaliśmy sami z Władzią pośród porozrzucanych róż i gałązek mchu. Ona wstała