Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozłożyła to wszystko na małym stoliczku w rotundzie i usiadła na kanapce. Z wielką zręcznością i wprawą zaczęła układać rozmaitej wielkości płaskie bukiety z pączków, cieniując je z wytwornym smakiem. Wychudłe jej, białe ręce migały tylko, a wąska tasiemka brunatnej wyksatyny, kórą owijała korzenie, przesuwała się przed memi oczyma jak wąż skrzydlaty.
Hrabina przyniosła flakon esencji różanej i nakrapiała nią mech, a mdły zapach róż unosił się w powietrzu i przepełniał całą alkowę.
Ja milczałem, zapatrzony w tę pracującą dziewczynę, której kolana i suknię zasypywały różowe kwiaty. W tej atmosterze róż, pomiędzy pękami pączków i mchu, piękniała mi prawie, a oczy jej jaśniały zadowoleniem. Hrabina zato mówiła wiele — opowiadała o skuteczności podobnych ofiar, o piękności ołtarza i zadowoleniu księży, gdy bukiety wkładają w wazony.
— Ja sama kwiaty te zanoszę. Władzia ma pod tym względem pewne uprzedzenia... i dziś, pomimo spóźnionej pory, bukiety odniosę... Jutro jest jakaś uroczystość, trzeba więc świeżej ozdoby do ołtarza.
Władzia poruszyła się niecierpliwie, pracowała z gorączkowym pośpiechem i dwie