Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W mroku wieczornym nie mogłem dostrzedz jej twarzy, czułem tylko, że ręce jej drżały nerwowo.
— O tych ludzi, co z uczciwych dążeń i usiłowań szydzą, lub okazują pogardę, niewiele dbać potrzeba. Zresztą, nie wiem, o jakich ludziach właściwie pani mówi?
Szybko uwolniła z mej dłoni lewą rękę i, nie ustając w biegu, wskazała mi tłum czerwonych i zielonych latarek, migających przy dźwiękach muzyki.
— Mówię o... tym świecie! — wyrzekła, przymuszając się do swobody i wesołości w głosie.
— Ach! ci! — odparłem — Więc to o nich pani chodzi, o nich... mój Boże! Cóż pani odpowiem? Postawiłaś mnie pani w kłopocie. Źle mówić nie mogę, bo wszakże i pani do nich należysz...
— O, nie! — zawowała z pośpiechem — tylko tytuł mej matki jest jakąś nicią, wiążącą mnie z nimi. Ale prócz tego nic niema wspólnego między mną i tymi ludźmi...
— Pani mnie zadziwiasz — rzekłem, — wyrażasz tak otwarcie zdanie, za które rzuconoby na panią co najmniej klątwę.
— Rzucono ją oddawna; wszak mówiłam panu, że nawet i w arystokratycznym świecie jest kasta parjasów.