Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ująłem podaną mi rękę i przytrzymałem ją w swych dłoniach.
— Otóż to posada, o którą starać się zamierzałem; zajmuję ją i tak prędko z niej nie ustąpię. Ale jest cokolwiek chłodno, w zapale rozmowy nie spostrzegliśmy tego; powróćmy do towarzystwa, które, o ile widzę, poprzytwierdzało sobie lampki na głowach.
— Oświecili się na zewnątrz, olej jednak z pewnością nie z ich głów pochodzi: za jasno lamki płoną — odpowiedziała Władzia, poruszając się z miejsca. — Proponuję jednak zakreślić elipsę dokoła tej połowy stawu i dopiero powrócić do towarzystwa.
— Czy przyjmujesz pani moją pomoc?
— Piękne pytanie! To pański obowiązek, jako przyjaciela.
— Co panią jednak naprowadziło na myśl, że stanę w rzędzie konkurentów do ręki pani? — zagadnąłem ją po chwilce milczenia.
— Ależ rzecz bardzo prosta — odpowiedziała: — przybyłeś pan świeżo do miasta i nagle z pośród całego grona pięknych i zgrabnych panien wybierasz... „znak zapytania!“
— Jakto?... Więc pani wiesz? — przerwałem zdziwiony.