Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Drżała tak mocno od wewnętrznego wzruszenia, że obawiałem się, aby nie upadła; mimowoli więc wyciągnąłem ku niej ręce.
— Ależ, panno Władysławo! Na Boga! Co pani?... Rozumiem dobrze, o czem i o kim pani mówi i...
— O! Nie rozumiesz mnie pan wcale — przerwała; — gdybyś mnie pan zrozumiał, to przedewszystkiem nie powinieneś już tu być przy mnie...
— Ależ pozwól pani!... Wiem, iż słowa twoje o parji i o mężczyźnie, goniącym za nieistniejącym posagiem, odnosiły się do mnie... wszak prawda?
— Tak! Tak jest! Nie myślę zaprzeczać. Możesz pan pomyśleć o mnie, co ci się podoba, ale wolę odrazu przeciąć ten węzeł. Nie chcę, ażebyś pan łudził się niepotrzebnie, a przedewszystkiem nie chcę sama być łudzoną. Raz jeden przejść takie piekło... to wystarcza!... Nie chcę tego więcej!... nie chcę!... nie chcę!...
Konwulsyjnie ściskała drzewo balustrady i patrzyła mi teraz prosto w twarz.
Pomimo zmroku, dostrzegłem wyraźnie blask jej oczu i pobladłe od wzruszenia lice.
Wydała się bardzo rozdrażnioną i nieszczęśliwą.