Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieją... Serce potem boli, a z pamięci wydrzeć wspomnienia trudno..
Mówiła szybko, drżącym, przytłumionym głosem. Wielkie, ciemne jej oczy, wpatrzone w przestrzeń, załzawione były i mgłą pokryte. Zatrzymaliśmy się koło barjery, odgradzającej resztę stawu od toru ślizgawkowego.
Władzia oparła się o tę barjerę, zwróciwszy się twarzą do tłumu, który szarzał w oddaleniu.
— Jeśli mężczyzna ma choć trochę honoru — zaczęła znowu urywanym głosem, — to skoro spostrzeże taką wydziedziczoną istotę, powinien uciekać od niej, jak od parji salonowej!... Parja to prawdziwa taka dziewczyna bez przyszłości i bez jutra. Po cóż więc łudzić siebie daremnie i narażać ją na obmowę i pośmiewisko drugich? Tembardziej, że ona, ta parja, nie da się porwać ułudzie. Ona wie dobrze, za czem taki człowiek goni. Nie za nią, nie za jej wdziękami, boć inne koło niej są stokroć piękniejsze... ale za domniemanym posagiem!... A ja panu mówię — zawołała z nagłą gwałtownością, — że ta dziewczyna nie ma nic, nic, prócz kilkunastu sukien i fałszywych brylantów; że jej własność to tylko brzydota, którą ludzi odstrasza, i łzy, które codziennie połykać musi!