Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tej chwili byliśmy prawie sami, dolatywały do nas tylko dźwięki kadryla i powoli zabłyskiwały tu i ówdzie lampjony i latarki, któremi zwykle z nastaniem zmroku staw oświetlano.
Ściemniało się bowiem szybko i tylko śnieg na górach bielał wielkiemi płachtami, a na niebie znikała żółtawa, słoneczna plama.
Postanowiłem otwarcie wypowiedzieć to, co myślę.
— Dlaczego pani, będąc cierpiącą, nie masz tyle silnej woli, aby pozostać u siebie i nie przyjeżdżać tutaj, gdy ci to szkodzi? — zapytałem, patrząc uważnie na Władzię.
Ona ruszyła ramionami.
— Ach, Boże! Gdyby ode mnie zależało, nie przychodziłabym tu ani dziś, ani jutro, ani nigdy... wtenczas, gdy jestem chora, czy nawet gdybym była najzdrowsza.
— Czy nie masz pani swej woli?
— Wolę mam, ale są warunki, w których wypełniać tej woli nie można. Nienawidzę zgiełku i wrzawy. Kobiety brzydkie i ubogie powinny unikać hałaśliwych zebrań. Niejeden bowiem mężczyzna, zwabiony pozornym blichtrem, łudzić będzie i ją i siebie nadzieją zamężcia. Ułuda to okrutna, nie dla niego, lecz dla niej, gdy się marzenia w puch roz-