Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cym na niebie, i obdarzałem je imieniem mej dziewczynki...
Było to śmieszne zajęcie dla młodzieńca dwudziestokilkoletniego, obdarzonego sporą wiązką banknotów w kieszeni. Oświetlone okna kasyna rzucały żółtawe blaski, na tle firanek pojawiały się zmęczone postacie graczy, ale ja wolałem liczyć gwiazdki na niebie, niż przegrane banknoty, które zgarniałby bankier do swej kieszeni
Ha! Każdy ma swój gust, jak mówią Francuzi.


∗                    ∗

Na drugi dzień po południu wybrałem się na ślizgawkę. W dnie powszednie było to miejsce zebrania lwowskiego high-life’u. Byłem więc przekonany, ża zastanę tam i Mizię, i Elzię i księżniczki Hohenschuhe z nieodstępną świtą.
Dojeżdżając do Pełczyńskich stawów, słyszałem skoczną polkę, graną przez wojskową orkiestrę. Po śniegiem usłanej drodze migały szybko sanki, pozostawiając po sobie odgłos dzwonków i głębokie, w śniegu wyżłobione bruzdy.
Eleganckie prywatne ekwipaże wyprzedzały wolniej wlokące się dorożki; konie, zaprzę-