Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszyscy razem robili na mnie wrażenie warjatów i wątpię, czy bal wydany w Salpetriére różni się o wiele ogólnym wyglądem od bali, na których tak zwani „zdrowi na umyśle“ wyczerpują reszty sił i pieniędzy.
Gdy kotylion doszedł do kulminacyjnego punktu, to jest gdy mężczyźni wzięli na swe własne głowy łby tekturowe zwierzęce i w ten sposób udekorowali a zarazem ukryli siedliska swych rozumów, postanowiłem uciec „po angielsku“, nie żegnając się z nikim.
W przedpokoju znalazłem w dziwnie prędki sposób własne futro i zarazem hrabinę Skierkę wraz z córką, okrywające się w wytarte, aksamitne rotundy. Opuszczały także bal, a hrabina niezmiernie sprytnie dała mi do poznania, że Władzia, odmówiwszy kilku danserom dla „niewiadomych powodów“, rezerwowała widocznie kotyliona dla... kogoś. Tym „kimś“ miałem być widocznie ja. Pragnąc więc dać do zrozumienia hrabinie, że pojąłem ją w zupełności, usiłowałem z niezmierną grzecznością wynagrodzić moje spóźnienie kotylionowe.
Podałem im serbskie baszłyki, w którym hrabina wyglądała jak trupia główka, i sprowadziłem ją ze schodów z oznakami szacunku, należnemi co najmniej jakiej księżnej