Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Twarz jej rozpromieniła się pod wpływem tych słów, ożywiła się, a kibić wyprostowała nawet.
Ładną, arystokratyczną ręką obracała szybko nożyk deserowy, jakby tworząc fikcyjne listki, zarysowując żyłki na ciemnem tle aksamitu.
Oczy jej spoczęły teraz na wspaniałym bukiecie, który tuż przed nami rozsiewał cudowną woń hjacentów i błysnął purpurą kamelij.
— Ale zarazem ileż to sprawia przykrości czuć, jak nędzne, liche materjały ma się pod ręką do stworzenia podobieństwa kamelji lub dzwonka konwalji. Spójrz pan — mówiła, wskazując na piękną herbacianą różę, zwieszającą się na drucianej łodydze, — jakiż atłas, jakiż batyst wyrówna doskonałej tej tkaninie, której delikatności i połyskowi nic dorównać nie jest w stanie!
Zamilkła na chwilę, poczem dodała:
— Ach! człowiek z całym swym rozumem i bogactwem wynalazków, jakimże jest nędzarzem wobec natury!
Jedynie dla podtrzymywania rozmowy stanąłem po stronie „człowieka“ i starałem się tworzyć jego apoteozę, ona zaś ciągle wskazywała mi wonne listki róży, mówiąc z uśmiechem: