Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mój zatrzymał się na wspaniałym pęku aksamitnych bratków, ciemniejących wśród fal iluzji.
— Smutne to kwiaty — wyrzekłem wreszcie, pragnąc przemówić cokolwiek, — smutne, ciemne, a przecież piękne myślą, jaką mieszczą w sobie.
Panna Władysława podniosła głowę.
— Czy podoba się panu ten bukiet? — zapytała żywo.
— Nad wyraz! — odparłem — łudzące; można sądzić, że przed chwilą zerwane... tak natura wybornie naśladowana. Zapewne to wyrób paryski?
— O, nie! — zawołała dziewczyna — to ja sama robiłam te kwiaty. Jestem za ubogą, aby z Paryża sprowadzać stroje!
Mówiła szybko, podkreślając, słówko „uboga.“
Widocznie lękała się, abym nie został wprowadzony w błąd opowieściami hrabiny i nie zapragnął wystąpić jako... konkurent do jej fikcyjnego posagu.
Zrozumiałem ją doskonale.
Pragnąłem więc zręcznym zwrotem dać jej poznać, że jestem wtajemniczony w istotny stan rzeczy, — gdy wezwano nas z kolei do zakreślenia jakiejś dziwacznej i śmiesznej figury mazurowej.