Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ja tymczasem mimowoli myślą wracałem do hrabiny i jej córki. Były to widocznie pracowite próżniaczki, ot poprostu żebraczki salonowe, jakich pełno jest w naszych towarzystwach. Że matka godziła się na to życie smutne a tak upokarzające, nic dziwnego.... Spojrzawszy na nią, łatwo można było zrozumieć niskie i brzydkie instynkta tej kobiety ale córka, mająca tyle wyrazu szlachetnego w swych wielkich czarnych oczach?
Powstałem i zbliżyłem się ku sali balowej; kadryl łamał dwie linje tancerzy, łącząc je w malowniczy zwrotach. Poszukiwałem między tańczącymi białej iluzji i bratków — napróżno! Hrabianka nie tańczyła. Widocznie ciągle zajmowała swoje krzesełko.
Posunąłem się popod ścianami. Rzeczywiście, Władzia siedziała obok matki, przesuwając w ręku swój karnecik balowy. Widocznie hrabina znów „sermonowała“ córkę i wyrzucała jej brak szczęścia, bo oczy Władzi, wbrew zwyczajowi niewlepione w ziemię, spoglądały w dal z wyrazem nieukrywanego cierpienia.
Matka tymczasem mówiła wiele i szybko, nie odejmując wszakże od oczu tradycyjnej lornetki. Postanowiłem uwolnić biedną dziewczynę od tej przykrości, choćby tylko przez