Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czując nic dla tych ludzi, z którymi spędziłem kilka godzin — ani sympatji, ani antypatji, ani uwielbienia, ani pogardy. Kobiety piękne, strojne, pachnące, szeleszczące jedwabiem i dowcipem, ale przeciw tego rodzaju pokusom byłem dostatecznie opancerzony...
W sąsiedniej wiosce, niemal tylko o miedzę, z okien gotyckiego pałacyku wyglądała śliczna rumiana dziewczynka, a oczy jej wielkie, piwne, o złotawych blaskach, biegły z tęsknotą w stronę Krakowa...
Dziewczynkę tę kochałem.
Oto był mój pancerz.
Gdyby Władzia była piękną, nie obserwowałbym ją z taką uwagą; ale „znak zapytania“ był brzydki, — tylko jakiś smutek, coś nieokreślonego pociągało mnie kn niej.
Postanowiłem poznać ją bliżej.
Tymczasem matka nie próżnowała.
Usiadłszy na krzesełku, ułożyła fałdy aksamitnego trenu, kryjąc starannie jakąś żółtą plamę, świecącą się na ciemnej czerwieni aksamitu. Potem obejrzała toaletę córki, poprawiła niektóre listki aksamitnych kwiatów, obniżyła iluzję, okrywającą jej wychudły biust, i zaczęła lornetować przechodzących.
Właśnie nadciągały księżniczki, otoczone dokoła tłumem „przyjaciółek“. Szły wolno,