Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzawszy się uważnie pustym miejscom, zawołała na córkę:
— Władzia! placons nous ici!
Panna zbliżyła się wolno i automatycznie zajęła miejsce bliższe mnie, tak, że, siadając, dotknęła mnie swym spiczastym łokciem
Pardon, monsieur! — wyszeptała, spoglądając na mnie dziwnie lękliwie.
Przekonałem się wtedy o dwóch rzeczach:
Najprzód, że to właśnie moja sąsiadka nazywa się Władzia i nosi śmieszne przezwisko „znaku zapytania“ — a potem, że właśnie tak zwany „znak zapytania“ ma przepyszne oczy.
Były to dwa wielkie, czarne djamenty, oprawne w nadzwyczajnej długości rzęsy. Nieokreślony smutek i tęsknota płynęły z tych źrenic, zawsze prawie w ziemię wpatrzonych. Ogromne, wspaniałe te oczy, osadzone głęboko, raziły prawie w porównaniu z nieregularnością rysów, szerokością ust i wychudzeniem całej postaci.
Oczy te powinny należeć do doskonałej piękności — tak były doskonale piękne i pod względem formy i pod względem wyrazu. Były to dwie przepaście — smutku i cichej, zrezygnowanej boleści... Zajęły mnie i zastanowiły one...