Dwie damy, witające się z gospodynią domu, powinny były uciec czemprędzej z pod zdradliwej kaskady światła, która z góry spływała. Ramiona ich nie stworzone były do kąpania się w złotych blaskach...,
Były brzydkie, choć każda miała odrębny typ brzydoty.
Były to widocznie matka i córka. Jakaś air de familie — to coś nieokreślonego, co bije zawsze z rysów osób, należących do siebie przez związki krwi, uderzało na pierwszy rzut oka.
Ale różnica była wielka.
Matka, kobieta, która dawno przekroczyła pięćdziesiątkę, miała w swej pomarszczonej i zwiędłej twarzy wyraz prawdzie... lâchons le mot — małpi. Czarne oczy, niewielkie, biegały po obecnych dziwnie świderkowato, złośliwie, wyzywająco. Trzymała się prosto i sztywno w swej aksamitnej bordo sukni, trochę wytartej i zniszczonej — a kosztowna koronkowa zarzutka, okrywająca niedostatecznie chude i sczerniałe ramiona, miała niejedną, choć starannie ukrywaną cerę.
Przyprawny, zrudziały szynion różnił się kolorem od reszty włosów, które dziwnym trafem zachowała czarne i lśniące. Wyglądała jak walące się i popękane domostwo, pokryte
Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/10
Wygląd
Ta strona została skorygowana.