Strona:Gabriela Zapolska - Szara godzina.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i różowego kwiecia, w błękit szarej godziny spowity, podszedł do niej, wziął jej głowę w swe białe, miękkie dłonie i — pocałował ją w same usta….
Zapragnęła tego całą duszą, sercem — zmysłami i zuchwałość tego pragnienia przeraziła ją tak, że siedziała cała drżąca, mnąc nerwowo w nagle rozpalonych rękach liliowe wstążki swej wiosennej sukni.
I nagle — z sąsiedniego pokoju wniesiono światło — lampę zapaloną jasno a dokoła niej już biegały czarne punkta ciem i nocnych motyli.
Student grać przestał, powstał i zbliżył się do stołu, na którym służący postawił lampę. Zaczął przeglądać jakieś tanie album, któregoś z rysowników i robić sceptyczne i sarkastyczne uwagi.
Czar prysł — różowe kwiecie oleandrów miało teraz przy świetle lampy wygląd kwiatów zrobionych z perkalu — błękit szarej godziny znikł płochliwie wygnany przez tryumfalne panowanie nafty — i on sam, ten „delikatny“ — wydał się teraz Ludwice barczystym, trochę trywialnym mężczyzną. Miał krawat źle zawiązany i z poza kołnierza marynarki widać było wąskie pasemko białe, sterczęce śmiesznie i zakończone metalową sprzączką.